Kolejna historia z cyklu STOP PRZEMOCY nadesłana przez Czytelniczkę, która wyzwoliła się spod jarzma związku, gdzie partner stosował przemoc. Za jej zgodą, umieszczamy ją na łamach naszego bloga.
-----------------------------------------------------
Moja historia, i jakby to banalnie nie brzmiało, jest moja,
ale wiem, że mogą podpisać się pod nią i inne kobiety – niestety. Bicie,
przemoc fizyczna, to już tylko wierzchołek góry lodowej, to już przeważnie
szczyt upodlenia, jakie może zafundować kobiecie jej „wybranek”. Ciężko, trudno
i to nieopisanie jest się przed samą sobą przyznać – „tak, on się nade mną
znęca”, jeszcze trudniej jest o tym powiedzieć, a dla mnie wąwozem nie do
przebycia jest żyć ze świadomością, że pozwoliłam na takie traktowanie wobec
siebie jakiemuś człowiekowi, o którym mówiłam, że „kocham”.
Poznałam go, będąc na czwartym roku studiów humanistycznych
i wchodząc w dwudziesty czwarty rok życia, on miał wówczas trzydzieści jeden
lat, był i jest dla mnie ideałem, pierwszym mężczyzną w moim życiu, w znaczeniu
związku „partnerskiego”, i jest tym ideałem, ale takim jakiego go zapoznałam, a
nie takiego, jak poznałam. Spotykaliśmy się osiem miesięcy i z końcem września
rozpoczęliśmy wspólne życie na kolejne, równe, cztery lata.
Imponował mi, był inteligentny, troskliwy, chodził ze mną na
długie spacery, które kocham do dziś – tego jednego ze mnie nie udał mu się wyplenić, był dobry w łóżku, a nawet
bardzo dobry, zaradny, ciekawiło go wiele rzeczy, potrafił o nich wiele i
ciekawie mówić, tak by zainteresować mnie. I nigdy, przez ten czas się nie
kłóciliśmy. Tak było też przez pierwszy rok naszego wspólnego życia.
Ja
studiowałam, chociaż już coraz gorzej mi szło, ponieważ coraz częściej
brakowało mi pieniędzy, więc pracowałam to na etacie, to dorabiając sobie,
sprzątając u obcych ludzi, nigdy mu to pozornie nie przeszkadzało, ale nigdy
też nie mówił o tym nikomu.
Chciałam dać mu wszystko, a także te rzeczy
materialne, które nie ukrywając, sam mógł sobie z powodzeniem zapewnić, ale
przyjemnością dla mnie ogromną było wyprzedzanie go, udowadnianie mu, że go
słucham i wiem, czego pragnie.
Piąty rok studiów okazał się katastrofą, nie miałam już na
nie czasu i siły, nie obroniłam się w terminie i zajęło mi to więcej, niż
powinno, czasu. Tak, jak na początku w porządkach domowych mi pomagał, chociaż
trzeba było mu to anonsować tydzień wcześniej i, oczywiście, przypominać,
ponieważ to co on robił było najważniejsze, to później już nie pomagał w ogóle,
analogicznie wymagając ode mnie coraz więcej: gotowania co dzień innych dań, nienagannego
porządku, a jego mieszkanie miało prawie sto metrów kwadratowych, robienia
zapraw, wymyślania i organizowania nam wspólnego, ciekawego czasu. Ja
spokojnie, kolejno dawałam się wciągać w różne zachcianki.
Następnym krokiem
było chwalenie go za to co robi, co zdobył i jaki jest cudowny i przepraszanie.
Za wiele rzeczy byłam zobowiązana go przeprosić, by nie było kłótni, cichych
dni, w których ja nie umiem funkcjonować itp…
Nie ograniczał się tylko do tego: był nieustępliwy jeżeli
chodziło o, nazwijmy to: wpływaniem na mnie, by nasze praktyki seksualne były
kompatybilne z jego pragnieniami: sposób i pozycje seksualne, a także ciuszki,
których nigdy nie lubiłam, a miałam pokaźną garderobę seksownych łaszków,
których nie powstydziłaby się porządna, ekskluzywna prostytutka.
Nie liczenie się z moimi pragnieniami i dążeniami było
osobną kwestią, one dla niego nie istniały: wakacje tam gdzie ja bym chciała,
nie wchodziły w grę, kupno firanek, takich jak mnie się podobają - było poza
dyskusją, bo nawet kubki wybierał ze mną. Jeśli już kupiłam coś sama, podlegało
dyskusji i zawsze było złe, brzydkie i wymagało jego starań by można tego
używać.
Kwestia dzieci, do których dojrzałam w wieku dwudziestu siedmiu lat –
odpadła przy pierwszych próbach i nie było możliwości powrotu do tematu – nie
chciał, nie był pewien, czy jestem odpowiednia. Dlaczego ja usłyszawszy coś
takiego, nie uciekłam z krzykiem – do dziś - nie mam pojęcia.
Przestawałam sobie radzić, byłam zbyt zmęczona i ciągle nie
rozumiałam – jak on tak może.
Rzuciłam pracę, nie przestałam pracować w ogóle,
co prawda, podjęłam się bycia guwernantką
dla dwójki dzieci, za grosze, co do domowego budżetu nic nie wnosiło, ale mogłam
wychodzić z domu, w którym on był stale, gdyż tam pracował. Rzuciłam pracę by
się obronić, zaczęłam ukradkiem popalać, on wydzielał mi zawsze pieniądze,
chodził ze mną na większość zakupów, później, wpadł na pomysł, że mam wszystko
zapisywać, nawet kupno bułki za kilka groszy – poddałam się bez większego oporu.
Gdy podejmował pierwszy próby ubierania mnie – co już było końcowym elementem
zmieniania mnie, powiedziałam nie. Ale tylko raz, później nie umiałam sobie
kupić majtek by on nie wyraził o nich wcześniej swojej aprobującej opinii.
Uderzył mnie po raz pierwszy niespełna półtorej roku przed
naszym ostatecznym rozstaniem. Dałam w siebie wmówić, że to moja wina, chociaż
wymusiłam obietnicę, że nigdy więcej tego nie zrobi. Zrobił, nie licząc
przestawiania mną ścian w przedpokoju.W między czasie ja utyłam bardzo, przestawałam o siebie
dbać. Chyba, że on zwracał mi uwagę, postanowiłam się odchudzać, co relatywnie
odniosło efekty, bo jestem zawziętą kobietą.
W końcu znalazł sobie nowe hobby – fotografia. Oczywiście
twierdził, że nie ludzi chce fotografować, chociaż ja naiwnie uważała, że
fotografia jest właśnie po to. Starał się mnie oswoić z myślą, że nie tędy
pójdzie jego droga, stawiając przed witrynami fotograficznymi i pokazując mi
akty, twierdząc, że to ze mną jest coś nie tak, gdy się na to obruszałam, bo jestem
zakompleksiona. Cóż… jestem.
To, że, co prawda, jadł co ugotowałam, chociaż
rzadko słyszałam, że coś mu smakuje, to, że pytałam jak wyglądam, gdy już się
wystroiłam by się mu podobać, bo od niego tego nie usłyszałam nigdy,
doprowadziło do tego, że, poza uczuciem niedocenienia, chciałam coraz bardziej
i lepiej, wpadając w paranoję i wyczekując gdy jadł czy jak wychodzę „udekorowana”, jakiś wrażeń
na jego twarzy.
Sprawa fotografii poszła
dalej i umówił się z jakąś małolatą na „nieodpowiednią” dla mnie sesję. Gdy wrócił, wzięłam część
rzeczy i uciekłam do rodziców na trzy tygodnie. Trzy tygodnie już wówczas nieustawicznego płaczu, braku snu,
zbyt wielu spalonych paczek papierosów itd. To, jak wcześniej ryczałam po
kątach, było niczym w porównaniu do tego co miało miejsce później. Ale wróciłam.
Zdjęć małolaty nie usunął, bo w końcu włożył w to dużo pracy, a to zawsze było
najważniejsze i jeszcze mnie zapewnił, że chce robić takie zdjęcia, ale mnie
kocha i …. Nie wiem jak w to uwierzyłam? Kilka miesięcy i odechciało mi się
żyć. Chciałam, bardzo chciałam się powiesić, ale okazało się, że bolą od tego
czynu uszy, a dokładniej ściśnięte węzły chłonne, ale już wówczas wyłączałam
się, chowałam i płakałam.
Postanowiłam, co było błędem i mam o to do siebie żal
i obrzydzenie, usiąść przed komputerem i w pierwszym odruchu dowiedzieć się co
mają te kobiety, a czego ja nie mam. Kolejnym etapem były portale erotyczne, na
których umawiają się ludzie na seks, założyłam taki. Żadnych zdjęć, żadnych spotkań
– ale miałam, wiedziałam, że mnie sprawdza i że końcu znajdzie w historii
przeglądarki. Chciałam się zemścić. Na sobie - w rezultacie, bo usłyszałam, że
jestem kurwą.
Przeszło mi z Internetem. Zajęłam się tym, co chcę robić w
życiu, fakt, póki co robię to charytatywnie do dziś, ale robię – wyśmiał mnie. Zaczęłam
uciekać na coraz dłuższe dni do rodziców, widywaliśmy się trzy, czasami cztery
dni w tygodniu. Seks istniał dla mnie tylko wówczas, jak za dużo wypiłam.
On całe nasze wspólne życie wyjeżdżał co jakiś czas na dwa
tygodnie – taką miał pracę. Zawsze czekałam ze smakołykami, gotowa i
szczęśliwa, za ostatnim razem nie było mnie w jego domu. Zanim wyjechał,
zostawił mi porozrzucane w domu karteczki, jaki to ze mnie leń, obibok, itp…
Ryczałam i chciałam
odejść – nie zrobiłam tego, koleżanka przekonała mnie, że nie można tak
od razu, a ja jej nie powiedziałam wszystkiego. Tego, że on mnie bił, poniżał,
że jak byliśmy w towarzystwie jego znajomych, ja stawałam się powietrzem, że
wmawiał we mnie winę, nieśmiałość, lękliwość i chorobę psychiczną. Zostałam, po
to by za chwilę mnie wyrzucił. Bo gdy wróciłam, kazał mi się natychmiast
wyprowadzić. Byłam dla niego rzeczą, którą należało wyrzucić. Nie mogłam sobie
tego darować. Chociaż jak teraz na to patrzę, stwierdzam, że nawet dobrze się
stało, bo wówczas chciałabym wrócić. Musiałam upaść bardzo nisko, by przejrzeć
na oczy.
Miałam jakieś przebłyski, ale zawsze on był najważniejszy i to, że
przecież tak bardzo się kochamy i nasze uczucie nie może być czymś co można odłożyć,
zapomnieć, stracić, a co gorsze – odrzucić od siebie, wyrzec się go.
Pozbierałam się całkiem niedawno, tak naprawdę. Jeszcze
niespełna dwa miesiące temu dopadła mnie olbrzymia za nim tęsknota i
niewypowiedziany ból. Teraz już wiem, że to było wynikiem wieloletniego
uzależnienia się od tego człowieka i jego rozmyślnego uzależniania mnie od
siebie.
Jeśli chodzi o sąsiadów – wątpię, że ostatnie dwa, trzy
miesiące nie słyszeli jak płacze, bo już wówczas nie starczyło mi siły, żeby
szlochać po cichu. Musieli słyszeć jak na mnie krzyczy i wyzywa. I pewnie nikt
by mi nie uwierzył, albo i by nie chciał. Moi znajomi nie lubili go,
twierdzili, że jestem przy nim inna, skrajnie usłużna i… tak było.
Obiad podany
na półmiskach – dla dwóch osób! I byłoby tak dalej, gdyby nie przekroczył tak
szybko moich granic – tego co w nim było tylko moje, nasze ciała, nasza
prywatność, którą postanowił dzielić z dziewczętami, które rozbierają się przed
pierwszym lepszym facetem z aparatem. Oczywiście to też była moja wina,
ponieważ jestem kłótliwa.
Przestałam lubić wiele rzeczy, które kiedyś mnie odprężały,
jak np. śpiewać czy rozmawiać z ludźmi, różnymi i gdziekolwiek, bo zawsze
znajdzie się temat gdy tego człowiek chce.
Pierwszy raz opowiadam o wszystkim na raz, wiedząc, że jest to opowiedziane zbyt chaotycznie, ale
jest ciężko wylać z siebie w sposób usystematyzowany tyle lat przyzwolenia na upokarzanie.
Teraz wiem, że potrzebowałam pomocy, ale jeśli nawet ktoś to widział, nie był w
stanie mi pomóc, gdyż zawsze stawałam w jego obronie, nawet sama przed sobą.
Był dla mnie kimś więcej niż tylko mężczyzną życia, był
przyjacielem – bardzo fałszywym; oparciem, opoką, ale ułudną.
Nigdy sobie nie wybaczę. Nie tego, że mnie potrafił uderzyć,
ale tego, że uwierzyłam, że to moja wina i pozwalałam dawać mu się zmieniać i
przerabiać na jego własny użytek, że nie słuchałam sama siebie w tych nikłych
przebłyskach świadomości, że nie tak ma wyglądać moje życie.
Czy byłam ofiarą – tak, uzależnioną od jego osoby, w planie bardzo dobrze uszytym na miarę.
Mam nadzieję, że jeśli, któraś z was, albo któryś z was to
przeczyta, będzie to przestrogą i możliwością spojrzenia krytycznie na wasze
związki, chociaż nikomu nie życzę takiego.
odeszłam od męża terrorysty.... zostawiłam mu wszystko.... żyję w spartańskich warunkach.... sąd zasądził alimenty na rzecz mojego małżonka.... nie wiem co dalej robić.... nie wiem jak żyć...
OdpowiedzUsuń